niedziela, 29 listopada 2015

Chyba potrzebuję pomocy...

Normalnie pisałabym takie coś w pamiętniku albo powiedziała mojemu chłopakowi... ale naoglądałam się bzdurnych amerykańskich seriali, gdzie główne bohaterki piszą blogo-pamiętniki, no i nie mogę o tym powiedzieć mojemu chłopakowi, tak więc pojawia się nowy, cudowny post.

Mam dosyć ciągłego pisania ,,mój chłopak", ,,on" i inne zamienniki. Imienia nie zdradzę, bo tak naprawdę nie wie, że piszę tego bloga, a tym bardziej, że są tu wzmianki o nim, więc nazwijmy go... Igor? Lubię to imię, podoba mi się, no i jest krótkie, a ja... leniwa.

I właśnie o moje lenistwo tu chodzi... a może raczej brak weny? Chęci do czegokolwiek? Nie mam pojęcia skąd ta chandra, ale czuję się, jak osoba z depresją dwubiegunową, która jest właśnie na etapie leżenia pod kocem 24/h (sam fakt, że coś takiego zdiagnozowałam u siebie wyklucza moją diagnozę).

Nie mogę iść z moim problemem do Igora. Bo dotyczy on prezentu dla niego na naszą rocznicę. Wymyśliłam, że dam mu... słoiczek z 365 powodami, dlaczego go kocham (na karteczkach) na następne 365 dni naszego związku. Każdego dnia będzie mógł sobie odwinąć jedną karteczkę i mam nadzieję, że to sprawi, że każdy dzień będzie chociaż trochę lepszy.

Wiem,że nie kocha się za coś, chodzi raczej o to, żeby zobaczył jak wiele dla mnie znaczy i poczuł się doceniony. Jest tylko jedno ,,ale"... nie potrafię tego napisać. Powodów, dlaczego go kocham jest milion razy więcej niż 365, tylko kiedy zasiadam do pisania... mam pustkę w głowie. To powinno iść mi jak po maśle. Powinnam usiąść do komputera i napisać to w godzinę. Ale nie potrafię. A to, że mi nie wychodzi, albo nie mam ochoty tego robić sprawia, że czuję się jeszcze bardziej gównianie niż przed pisaniem tego. Wszystkie powody wydają mi się dziecinne... nie oddają tego, co czuję.

Mam straszny mętlik w głowie, ale nie mam z tym do kogo się zwrócić. Ciągle zadaję sobie pytania...

        Czy inni blogerzy mówią 
          o blogach swoim bliskim? 

                                           Jaka była ich reakcja kiedy się dowiedzieli?

Czy powinnam powiedzieć 
  o moim blogu Igorowi?
                                                             Czy ten słoik to aby na pewno 
                                                                   dobry pomysł na prezent?

                 Czy powinnam porzucić

 ten pomysł na prezent i wymyślić coś innego?
                                                                                                Czy dam radę wymyślić coś innego?
                        Czy to, że nie umiem wymyślić 
              tych powodów oznacza, że jestem złą dziewczyną?

Chyba potrzebuję pomocy... bo aktualnie nie mam na nic ochoty.

środa, 25 listopada 2015

Pikantne zdjęcia, czyli jak studia ,,rujnują" mi życie

!!!Uwaga post zwiera nieocenzurowane zdjęcia pochwy!!! +18

Szczerze to nie pamiętam już czy pisałam tutaj o tym jak dostałam się na studia. Na kierunek trafiłam przypadkiem. Był moją opcją zastępczą, gdybym nie dostała się na medycynę. Wybrałam go, bo chodzą ploty, że jest bardzo przyszłościowy. Kiedy ludzie słyszą ,,genetyka i biologia eksperymentalna" zawsze robią wielkie WOW. No cóż. Kierunek nie jest tak egzotyczny i z kosmosu, jak się wszystkim wydaje i pewnie, gdyby wiedzieli, o co chodzi nie targałyby nimi tak silne emocje.

Po czasie stwierdzam, że dobrze się stało, bo kierunek bardzo mi się podoba, jest ciekawy i można po nim robić wiele naprawdę fajnych rzeczy. Ale ma też ciemną stronę. Jest cholernie wymagający.

Ludiom po rozszerzeniu biologiczno-chemicznym rzuca się nagle zadania z matematyki z rachunku różniczkowego i fizyki na poziomie matury rozszerzonej (nie wspominając, że facet z ćwiczeniówki z fizyki to straszny buc). Oczywiście nikogo nie obchodzi, że tego nie mieliśmy i musimy sami wszystko nadrabiać. Jestem w komfortowej sytuacji. Mój chłopak mi pomaga. Mam szczęście, że on potrafi to wszystko.

Chociaż mój chłopak ma tylko 4 (!!!) przedmioty zazdro. To nad książkami i zadaniami musi siedzieć więcej ode mnie już nie tak bardzo zazdro. Dlatego widujemy się tylko :c raz w tygodniu.

Dlatego stwierdziłam: Co mi szkodzi? I zapisałam się do koła naukowego. Chodzę na konferencje. Korzystam. 


Ale biologia to praktycznie sama teoria i jest strasznie dużo kucia. Niektóre rzeczy są bardzo interesujące. Inne mniej. Zawsze tak jest. Ale możecie zapytać kogokolwiek, kto miał ten przedmiot i powie Wam, że histologia to koszmar każdego studenta. Ogrom wiadomości i szczegółów przygniata tak bardzo, że odechciewa się czegokolwiek. Jednak gorszym koszmarem jest ćwiczeniówka, gdzie pod mikroskopem ogląda się preparaty z różnych narządów i tkanek i widzi się tylko jedną, wielką, różową plamę. A oni jeszcze karzą to coś rozpoznać, narysować i opisać.


Wbrew pozorom nie narzekam. Chciałam się uczyć. Gdybym nie chciała nie poszłabym na studia tylko do zawodówy. Oczywiście mogłabym to olać i jechać na trójach. Wielu tak robi. Ale ja chcę coś w życiu osiągnąć. Znaleźć dobrą pracę, którą będę lubiła, do której będę chodziła z przyjemnością a nie za karę. Być może zrobić coś dobrego dla ludzi, coś wynaleźć, coś odkryć. To są moje marzenia i wiem, że muszę na nie ciężko zapracować.


Post jest długi. Wiem. Dlatego nie przeciągam dłużej. 


To obiecane zdjęcie preparatu histologicznego pochwy (nie powiem Wam czego dokładnie, bo nie podpisali, a znawcą nie jestem).





Oczywiście nie mam do zdjęcia żadnych praw, ale też nie ciągnę $$$ KASY $$$ za to, że je tutaj zamieszczam, więc cokolwiek. Gdybyście chcieli pooglądać więcej to wzięłam je z tej stronki:   http://www.atlas.histologiczny.cm.umk.pl/

Gdyby przez przypadek zaplątał się tu jakiś przyszły student, który jest na biol-chem i nie wiem co zrobić z życiem, a rozważa ten kierunek to chętnie odpowiem na pytania.

piątek, 13 listopada 2015

CZARNA pasta do zębów?

Nie wiem, czy już doszły do Was słuchy o tej powalającej nowości. Na wszelki wypadek napiszę o niej w poście. Mnie osobiście skłoniła do refleksji, dokąd zmierza świat.

Nie przywidziało Wam się. Irlandczycy stwierdzili widocznie, że mycie zębów białą pastą jest przestarzałe i zbyt mainsteamowe. Wyprodukowali więc prawdziwą pożywkę dla hipsterów, czyli czarną pastę. Jeśli działa tak, jak zapewniają producenci, to po tygodniu mycia nią, Wasze zęby będą bielsze niż skarpety z reklamy Wizir. Tubka tego cuda kosztuje 15 zł. Nie zamieszczam nazwy, (nikt mi za reklamę nie płaci ;p ) dociekliwi sami ją znajdą.

Moja mama pracuje w hurtowni zaopatrującej apteki, stąd ze wszystkimi nowinkami jestem ,,na czasie" , ponieważ przynosi do domu produkty lub ich próbki, które dostała od przedstawicieli handlowych zanim wejdą na półki, czy zaczną być reklamowane na telewizji.

Zazwyczaj unikam mieszania, życia prywatnego z blogowaniem, dla zachowania anonimowości, prywatności i uniknięcia różnych dziwnych rzeczy i sytuacji ;p Jednak specjalnie dla Was, na potrzeby tego postu (gdyby ktoś nie dowierzał) zamieszczam tutaj bardzo intymne zdjęcie, mojej własnej, prywatnej szczoteczki, z fragmentem wspaniałego i przepięknego zlewu z mojej łazienki.


Co myślicie? Innowacyjny pomysł czy dobry chwyt marketingowy, naciągający naiwniaków?

Będę jej używać prze jakiś czas, więc napiszcie mi czy ciekawią Was efekty stosowania i najwyżej walnę o tym kiedyś posta... czy coś.

Miłego dnia :)))

niedziela, 1 listopada 2015

Dużo zmian i idealne love story

Miałam małą przerwę w pisaniu, ale nie porzuciłam swoich blogów. Po prostu za dużo się działo i zbyt wiele miałam na głowie, żeby zajmować się pisaniem i edytowaniem postów.

Wiele rzeczy się wydarzyło w moim życiu. Jestem teraz trochę bardziej samodzielna, trochę bardziej szczęśliwa, rozdarta wewnętrznie do granic możliwości i jakieś siedem kilogramów chudsza. Z pewnością opiszę Wam wszystko, co się u mnie działo do tej pory, ale nie będzie to w tym poście, może nawet nie a następnym, ani kolejnych dziesięciu. Czas pokaże.

Stwierdziłam, że skoro już i tak umieszczam tutaj swoje przemyślenia to równie dobrze mogę popisać też trochę o moim życiu i pobawić się w elektroniczny pamiętnik. Wiem, wiem... słyszałam, że blogi i w ogóle pisanie o swoim życiu to straszna żenada i nikt tego nie chce czytać, bo nikogo to nie obchodzi... no cóż, jeśli tak jest, to wpisuje się to idealnie w idee ,,najnudniejszego bloga świata".

Podczas mojej nieobecności tutaj wiele się działo i o wielu tematach wartych skomentowania i dosyć kontrowersyjnych, nic nie pisałam. Szkoda, że już są nieaktualne. Jeśli jednak ze mną zostaniecie, to w najbliższym czasie wyrażę tutaj swoją opinię na temat halloween, przybliżę Wam ideę dzisiejszych krucjat i wyjaśnię dlaczego księża nie ciupciają tak często, jak myślimy.

A teraz trochę z innej beczki.

Wiele razy tutaj wspominałam tutaj, że mój chłopak to prawdziwy Skarb i obiecałam napisać kilka fajnych historii z Nim w roli głównej. Postanowiłam, że podzielę się dzisiaj z Wami jedną z nich.

W wakacje bardzo mało się widzieliśmy, głównie dlatego, że najpierw On wyjechał na rekolekcje. Wrócił i dzień później jechał pracować do Niemiec. Pech chciał, że mam urodziny w wakacje, a On miał wrócić dopiero dwa dni po nich. Ja zaś miałam wyjechać w dzień urodzin na wolontariat i jak zwykle spędzić urodziny w autokarze. W efekcie mieliśmy się nie widzieć przez 1,5 miesiąca. Dla osób tak zżytych ze sobą, jak my to prawdziwa tragedia. Staraliśmy się złagodzić tęsknotę rozmowami na Skype. W dzień przed moimi urodzinami mieliśmy, jak zwykle porozmawiać ze sobą wieczorem. Jednak jemu ciągle coś wypadało, cały czas miał coś do załatwiania. Wybiła północ, a mnie zrobiło się przykro, bo chciałam, żeby to On był pierwszą osobą, która złoży mi życzenia. Pięć minut po północy usłyszałam pukanie do drzwi. Stał za nimi mój chłopak z prezentem urodzinowym. Jednak dla mnie najlepszym i najpiękniejszym darem było to, że mogłam spędzić ten dzień z nim, zanim wyjechałam. To były zdecydowanie najlepsze urodziny w moim życiu :)

Życzę wszystkim czytelnikom miłego wieczoru :))